Czynnik X udanego związku?

Jakiś czas temu podczas miłego spaceru nad morzem, Przyjaciółka spytała mnie i Męża: „gdybyście mogli powiedzieć, jaki jest czynnik X tak udanego związku, jak wasz, co by to było?”

To fajne pytanie. A podzielenie się tym, co sprawia, że nasz związek (kobiety z przeszłością i mężczyzny po przejściach) jest taki szczęśliwy, daje dużo radości, jest jak element świętowania tego, co mamy… i co, uwaga: NIE PRZYSZŁO SAMO. Jeśli wierzysz, że po kilku latach wspólnego bycia razem stan zakochania mija – to minie. My uwierzyliśmy, że to jak się czujemy w związku i co czujemy do siebie nawzajem, zależy w głównej mierze od nas samych. Wierzymy, że my mamy wpływ na to, jak się traktujemy, jak siebie słuchamy, jak i czy oceniamy, jak budujemy każdą chwilę naszej wspólnej codzienności. Ta wiara to odpowiedzialność – nasz wspólna odpowiedzialność za szczęście w małżeństwie. Obydwoje coś w życiu spieprzyliśmy. To ogromna część naszego „związkowego” doświadczenia i dzisiaj patrzymy na przeszłość z wdzięcznością. Może bez niej nie bylibyśmy tutaj… A właściwie nie! To nie sama przeszłość sprawia, że jesteśmy mądrzejsi, ale nasze spojrzenie na nią, umiejętność wyciągania wniosków i nie powtarzania tych samych schematów. Dzięki temu nawet po latach kochamy się i jesteśmy w sobie zakochani.

Seba (mój Mąż) na pytanie Przyjaciółki odpowiedział bez zastanowienia: UWAŻNOŚĆ. Hi, hi, wiesz, że tego słowa nie ma w słowniku? Dla nas istnieje w pełnym wymiarze – nic dodać nic ująć! W tym jednym słowie można zamknąć całą tajemnicę naszego, udanego związku… a może i nie tylko naszego… Chcesz wiedzieć, co dla nas oznacza UWAŻNOŚĆ? Czytaj dalej… Napięcie będzie stopniowo wzrastać. 🙂

1. Zauważamy schematy, które powodują napięcia, pochylamy się nad naszymi uczuciami i potrzebami związanymi z daną sytuacją, wspólnie szukamy rozwiązań innych niż te, które ranią.

2. Wyrażamy wdzięczność. To, że ja częściej gotuję a Seba sprząta kotom kuwetę, to nie tylko codzienna rutyna, to powód, żeby zobaczyć jak te proste rzeczy wzajemnie wpływają na nasze życie i powód by mówić sobie o tym. Dla mnie to proste. Kiedy wyobrażę sobie, jak np. ułatwia i uprzyjemnia mi mój każdy poranek to, że Seba wstaje pierwszy, robi kotom porządek w „obejściu”, parzy mi i sobie ulubioną herbatę, która już czeka, gdy schodzę na dół, kiedy myślę ile daje mi to łatwości, komfortu i troski, ile rzeczy dla siebie mogę w tym czasie zrobić – w moim sercu coś rozkwita. Dzielę się tym z Nim, naprawdę mam chęć to odwzajemniać, z serca, zupełnie naturalnie a nie w ramach jakiegoś obowiązku czy „wymiennej transakcji”. Po prostu z czystej radości wnoszenia wkładu w Jego życie.

3. Dotyk i czułość – nasze codzienne „rytuały”: „dzień dobry, kocham Cię” po otwarciu oczu, „zaplecenie” nogi zimnej o nogę ciepłą, gdy zasypiamy, buziaki i życzenia miłego dnia, kiedy idziemy do swoich prac, zauważanie jak wyglądamy, jak się czujemy i odzwierciedlanie tego drugiej osobie.  Każdego dnia.

4. I teraz bardzo ważne: „Ekologiczne kłótnie”… a raczej różnice zdań, konfrontacje naszych wzajemnych opinii, emocji. Nie wierzę, że może istnieć dobry związek bez możliwości autentycznego wyrażania się w nim obojga partnerów. Już sama akceptacja, pozwolenie na to, że różnimy się, że wspólne życie ma lekkie i trudne momenty, daje ulgę, zmniejsza presję na bycie takim cholernie idealnym, gdy coś idzie nie po naszej myśli. Dzięki tym „tarciom” poznajemy się lepiej i wzrastamy. Dzisiaj „kłócimy się” zupełnie inaczej niż przed laty. Nauczyliśmy się przestrzegać pewnych zasad (sami je ustaliliśmy na podstawie tego, co nas wspierało w trudnych chwilach różnic 🙂 ). Dla nas bardzo ważne są te poniżej:

szacunek: uważamy, by nie „strzelać do siebie z kałacha” – nie ranić się w ramach „odwetu za doznaną krzywdę”. Zamiast obwiniać drugą osobę, skupiamy się na faktach, mówimy za to o tym, co nam przeszkadza, jak się czujemy, gdy coś się dzieje i czego wtedy tak naprawdę nam potrzeba. Dajemy sobie czas na dojście do sedna. Szanujemy te chwile, gdy któreś z nas jest już np. zmęczone i nie ma siły na dany moment dalej rozmawiać. Wtedy dzielimy taką rozmowę na etapy, rozkładamy nawet na kilka „podejść” – to pozwala złapać dystans, uspokoić, zrozumieć nasze wzajemne emocje i zobaczyć więcej, szerzej. Jednocześnie nigdy nie odpuszczamy, gdy coś jest dla nas ważne, krótko mówiąc – nie jest nam bliskie „zamiatanie problemu pod dywan”.

Mamy gotowość na usłyszenie się i zgodę na fakt, że każde z nas czasem przeżywa trudne emocje: smutek, bezradność, złość itp. (zgodnie z tym, że każde „nie” któregoś z nas – bunt, atak, żale to jednocześnie „tak” dla jakiejś naszej ważnej potrzeby).

Rozmawiamy tylko o 1 problemie w 1 dyskusji, nie wywalamy „do piątego pokolenia”, nie popadamy w spiralę „a bo ty zawsze…”. Tego nauczył mnie Sebuś. Kiedyś zapytałam Go w totalnej bezradności: „co sprawi, że będziesz rozmawiał a nie zamykał się w sobie?!!!” Odpowiedział: „mów o 1 rzeczy, bo kiedy ta spirala się nakręca, ja myślę sobie: „to przeze mnie” i poczucie winy jest tak przytłaczające, że nie mogę już nic powiedzieć. Poza tym nie ogarniam tak wielu rożnych emocji na raz, czuję się beznadziejny a złość na siebie i Ciebie nie pozwala mi myśleć. Wtedy odcinam się”.

Zawsze kładziemy się spać w takich emocjach, by móc się do siebie przytulić. To pomaga łagodnie zamykać nasze dyskusje bądź ich etapy. Daje motywację, by widzieć siebie nawzajem jako całość a nie tylko to, co nas różni.
Tyle o różnicach zdań. 🙂

Kolejne składowe naszego udanego małżeństwa to:

5. świeżość – wzajemne niespodzianki, nawet drobne, zaskakiwanie się, poznawanie w sytuacjach nowych, humor i dystans. Ależ to daje radość! Bardzo zbliża.

6. Dzielenie się swoim światem i CIEKAWOŚĆ (!!!!!) tej drugiej strony, nawet w tym, co dla nas niewygodne albo wydaje się być nieinteresujące, lecz jest ważne dla drugiego z nas. Ale też szczerość, otwartość, gdy nie mamy przestrzeni czy chęci w danym momencie na eksplorowanie świata drugiej osoby wraz z nią. Bo tylko ta prawdziwa ciekawość wzbogaca. Udawana jest zwykłą manipulacją.

7. Wspólnota i jasność priorytetów.  Łatwo je zatracić rzucając się w wir pracy, codziennej rutyny, oczekiwań i rad innych osób, jesteśmy na to czujni. Dlatego proszę też Ciebie – nie przyjmuj wszystkiego, co tu piszę, jako pewnik, który sprawdzi się w Twoim związku. Opisuję nasze doświadczenia z intencją inspirowania a nie doradzania. Każdy związek ma swój rytm, swoje tempo i tylko Wy możecie odkryć, co Wam tak naprawdę służy 🙂 ). Ja i Seba nigdy nie wspieramy tego, co może zaszkodzić naszym priorytetom, ważnym potrzebom (nawet, jeśli ludzie wokół mają inne opinie w temacie naszego funkcjonowania), za to wspieramy się nawzajem.

8. Wolność i równość. Szanujemy swoją wolność – taką jednak, w której zawsze bierzemy każde z nas pod uwagę. Ta wolność to świadomość własnych potrzeb i także gotowość na usłyszenie, rozumienie potrzeb i emocji partnera (także tych trudnych). Bo żadne z nas nie jest „wyżej” ani „niżej”. Rozwijamy się widząc siebie równych. Oczywiście, to był proces, bo nie jesteśmy wolni od wpływu społecznych stereotypów „damsko-męskich”, od schematów rodzinnych itp., jednak teraz zauważamy te momenty, w których nasza równość zostaje zachwiana. Już dziś wiemy, że kiedy np. któryś z partnerów czuje się „gorszy” i oczekuje, że ten drugi sprawi, by jego moc powróciła – to nie zadziała. Obarczenie drugiej osoby odpowiedzialnością za moje poczucie własnej wartości, szczęście, jest jak bluszcz, który zaciska się wokół serca – uważam to za ścieżkę do ruiny. Nasz związek jest udany, między innymi dlatego, że czujemy się w nim równi, nie matkujemy sobie czy ojcujemy i nie zamieniamy się w córki/synów, za to każde ufa własnej sile i sile płynącej z wzajemnego wspierania się – szczerości, otwartości na trudne rozmowy, zrozumienia. To taki stan, w którym wierzymy, że nasze istnienie, rozwój, szczęście nie jest uzależnione od tej drugiej osoby, ale wspólnie je przeżywamy (i osobno też! 🙂 ).

9. Miłość pomagająca spojrzeć poza własne oceny i intencja. Pamiętam z pierwszych lat naszego związku takie sytuacje: często, gdy pytałam Sebę, co sądzi o jakiejś ważnej dla mnie sprawie, On mówił mi coś, czego nie odbierałam jako wsparcie… a raczej jako „dowalenie mi”. Myślałam sobie: „On zawsze ma koncepcję przeciwną do mojej, chyba chce pokazać swoją wyższość, on jest zgryźliwy, uważa mnie za głupszą itp.” To doprowadzało do napięć, ataków z mojej strony wzbudzających poczucie winy. Aż pewnego dnia mnie olśniło: jak człowiek, który mnie kocha i z którym żyję, może zawsze chcieć mi dogryzać? Przecież to niemożliwe! Tak nie robi osoba, która kocha! I wtedy po raz pierwszy spytałam Sebę, jaka jest jego intencja, gdy mi mówi to czy tamto. A On: „ja tak z troski, bo zależy mi, żeby Ci się udało, a boję się, że widzisz tą sprawę tylko z jednej strony”. Wow! To był przełom! Kiedy w naszym „poczuciu gorszości” czy „lepszości” zaczynamy wierzyć w oceny, które pojawiają się w głowie, zatracamy skarb – prawdziwą intencję (naszą lub tej drugiej osoby). Seba wówczas dowiedział się, jak mówić do mnie, żebym ją słyszała, a ja nauczyłam się widzieć Jego troskę nawet, gdy nie mówi do mnie do końca „zgodnie ze sztuką”. Otwartość na zobaczenie prawdziwej intencji obdarowuje mnie mocą: bo mogę stać za swoją wizją i jednocześnie nie odcinać się od troski Męża o to, czego ze swojej perspektywy nie widzę. To nie wyklucza się a uzupełnia. Kiedy zauważam, że zaczynam „kręcić w swojej głowie film” na temat tego, co słyszę od Seby, mówię sobie „stop”. Zastanawiam się, jaka pełna miłości intencja (do mnie lub do niego samego), inna niż ta, która wynika z moich ocen, jest w tym, co On mówi czy robi. To pozwala mi zobaczyć nie tylko siebie i własne oceny, ale też Jego. Kiedy już dopuszczam możliwość, że może być inaczej niż ja to oceniam (w moim sercu uchyla się przestrzeń na widzenie więcej niż siebie samej) – pytam… i słucham. Czasem słyszę intencję od razu a czasem przechodzimy do etapu „ekologiczna kłótnia”. 🙂 I to i to jest ok.

Jesteśmy razem 11 lat. To wszystko o czym piszę, nie zostało zbudowane w rok czy dwa… to proces. Wyobrażam sobie, że to rozwojowa przygoda na stałe i kiedy tak myślę, dobrze mi z tym. Sednem jest gotowość na tą przygodę. Nie oczekujemy, że nasze życie będzie usłane różami, ani nie wyobrażamy sobie najgorszych scenariuszy. Żyjemy wierząc, że zawsze mamy wybór, będąc obecni, w każdym dniu, w każdej chwili – z miłością i otwartością na siebie samych i siebie nawzajem. To jest coś, co odczuwamy jako szczęście. Tego naprawdę życzę każdemu, z serca.

Dziś spotykam tak wiele osób,  które boją się w związkach szczerze rozmawiać, kiedy uczucie wdzięczności zastąpione zostaje poczuciem: „należy mi się” albo: „to jego/jej obowiązek”… gdy przemilczenie i nietykanie tematu staje się „sposobem” na życie, kiedy lęk przed oceną przytłacza, lub gdy (przeważnie kobiety) boją się stawiać w związku granice i budować szacunek do samych siebie… Mam dla nich wiele empatii, bo kiedyś to wszystko było moje. Tak żyłam. A raczej uciekałam przed życiem. Unikałam bycia ze sobą w autentyczności, tak bardzo potrzebowałam akceptacji, bałam się oceny, odrzucenia. Przez to cierpiałam ja i Ludzie, z którymi byłam. Dzisiaj jednak wiem, że można inaczej. Wymaga to UWAŻNOŚCI, chyba też odwagi by zaryzykować, pracy rozwojowej i woli obu stron. Ale dzięki temu każdy, wspólny dzień jest prezentem. I co więcej – każdy z nas zasługuje na ten prezent! 🙂

Do poczytania polecam: Liv Larsson – „Porozumienie bez przemocy w związkach. Zbadaj swoje relacje”

Chcesz odzyskać siłę płynącą z własnej autentyczności, by twój związek a także relacja z samym sobą i innymi ludźmi były wolne od presji, samokrytyki, za to bardziej świadome i zgodne z tym, czego pragniesz – zapraszam Cię do uczestnictwa w nowej grupie rozwojowej „Autentyczność – Twoja siła”, która rozpocznie pracę w Lesznie – w Synchronii w październiku. Zobacz więcej.